News

Niesamowicie dumny, ale też i potwornie zmęczony 10 listopada 2014 r. wdrapuję się z rowerem na Thorong La (5416 m n.p.m.) – to najwyższa trekkingowa przełęcz na świecie oraz najwyższy punkt szlaku wokół Annapurny. Tego dnia pokonanie pięciu kilometrów z Base Campu, który znajduje się na wysokości 4850 m n.p.m zajmuje aż pięć godzin. Pokonanie tej trasy na rowerze niestety nie jest już możliwe. Na tej wysokości zawartość tlenu jest o połowę mniejsza, a w śniegu wydeptana jest tylko wąska ścieżka.

Samo przespanie nocy w baraku Base Campu to już przygoda: kilkumilimetrowe szpary między ramą okna, a framugą, brak ogrzewania i temperatura w nocy sporo poniżej 0°C. Oczywiście widoki których nie brakuje od samego początku całej przygody są nagrodą za cały trud i niedogodności, bo cała wyprawa zaczęła się już w Katmandu stolicy Nepalu.

Nepal to niesamowity kraj, 80 % jego powierzchni to góry o średniej wysokości ok 6000 m n.p.m., a mieszkańcy mają lepszy dostęp do telefonii komórkowej niż do toalety. Odmienność kulturową już łatwo zauważyć na lotnisku. Przy wypisywaniu wniosku wizowego jest trzecia kratka określająca płeć. Pierwsza trasa z lotniska do hostelu to pasmo samych zaskoczeń. Ogromny smród spalin i tłok na drogach, które rządziły się swoimi prawami, a na nich oprócz samochodów i motorowerów: krowy, psy i małpy, które wykorzystując nieuwagę turysty kradły co popadnie. Część trasy dojazdowej z Katmandu, gdzie należy załatwić wszystkie formalności związane z wjazdem na szlak przejechaliśmy przez tereny totalnie nieturystyczne. Jadąc wzdłuż pól ryżowych była okazja przyjrzeć się jak przebiega  jego cały proces produkcji. Zasmakowaliśmy nawet lokalnej gościnności, zmuszeni sytuacją spaliśmy w jednej z wsi na którą składało się maksymalnie 10 domów. Wieczorem mieszkańcy mile nas zaskoczyli organizując nam „dyskotekę” przy nepalskiej muzyce wraz z pokazami lokalnych tańców. Udało się także skorzystać z lokalnej komunikacji, gdzie jazda autobusem po czymś co ledwo przypominało drogę,  nad przepaściami mogła spowodować niejeden zawał serca, a pokonanie raptem 300 kilometrów zajęło aż 21 godzin !!! Opowiadać tak można bez końca…

Oto cała magia podróżowania rowerem, który daje nam o wiele większe możliwości i swobodę niż wszystkie biura podróży. Oczywiście początki mojej przygody z rowerem miały zupełnie inny cel. Przełom i powrót do roweru zaczął się trzy lata temu, celem było aktywne spędzanie czasu i chęć poprawy kondycji fizycznej. Najpierw były krótkie wycieczki po okolicy, a wraz ze wzrostem formy zacząłem robić coraz dłuższe dystanse. Oczy na typową turystykę rowerową otworzył mi internet, tam trafiłem na blogi rowerowe ludzi, którzy na dwóch kółkach zwiedzają świat. Postanowiłem spróbować i pomimo wcześniejszych obaw okazuje się, że tak naprawdę  nie trzeba żadnej żelaznej kondycji, kosmicznej diety i ciężkich treningów, natomiast satysfakcja, zabawa i wspomnienia  są gwarantowane i zostaną na zawsze.

Swoją niezwykłą podróż z rowerem przez Himalaje opisał mieszkaniec Żywocic, Marcin Wiencek.

Foto: Bartosz Siedlarski